Od września gdy mój syn zaczął chodzić do przedszkola praktycznie cały czas z niego coś przynosi.
Już nawet nie jestem w stanie powiedzieć ile razy był chory, ile razy odwiedziliśmy lekarkę i ile kasy zostawiłam w aptece.
Tydzień w przedszkolu dwa tygodnie w domu - to taki standard.
A jak on choruje tak i ja choruję razem z nim. Moja odporność w ciąży znacznie się pogorszyła i co tylko jakiś katar czy drapanie w gardle to już jestem "gotowa".
A wiadomo w ciąży praktycznie nic nie można stosować. Zalecana jest naturalna walka z przeziębieniem jednak przeważnie jest ona nieskuteczna.
Moje dziecko od września było dwa razy na antybiotyku, miał zapalenie spojówek, miał trzy razy temperaturę, która utrzymywała się przez trzy doby i ciężka była do zbicia - jakaś trzydobówka jak to można tak nazwać, przerobiliśmy niezliczoną ilość inhalacji, zjadł i wypił już sama nie wiem jakie ilości specyfików.
Oczywiście po tygodniu jakoś wszystko zaczęło wracać do normy i po dwóch tygodniach siedzenia w domu puszczałam go do przedszkola.
A tam znów przez tydzień zmierzał się z nowym wysypem wirusów i przynosił je na nowo do domu... I tak w koło Macieju...
Nie rozumiem bezmyślności rodziców, którzy dają do przedszkola lub szkoły chore dzieci...
Nie wiem czy ktoś się nie zastanowi nad tym ile szkody jak to nazywają "zwykły" katar u jego dziecka potrafi wyrządzić w organizmie innego dziecka?
Kiedyś po powrocie z przedszkola mój syn opowiada:
"Mamo dziś w przedszkolu było pogotowie i Pani pielęgniarka" więc pytam go czy takie ciekawe zajęcia mieli, że poznawali różne zawody? Na co syn odpowiedział: "Nie, jeden chłopczyk był chory, czerwony i cały czas leżał i Pani wezwała Panią pielęgniarkę i chłopczyk pojechał karetką do szpitala".
Uwierzcie - ręce mi opadły!
Jak można dać dziecko w takim stanie do przedszkola?
Nie przekonają mnie tutaj argumenty, że "Nie miała z kim zostawić", "Że praca ważniejsza"...
Tu chodzi o zdrowie dziecka!
O zdrowie innych dzieci...
Ja też nie mam z kim zostawić mojego dziecka. I mimo, że całą ciąże źle się czuję i chorowałam razem z nim, to nigdy chorego nie oddalam do przedszkola, aby poszedł się męczyć i zarażać inne dzieci.
Nie jestem wygodną mamą chociaż w moim stanie mogłabym sobie chyba chociaż odrobinę na to pozwolić.
No ale wracając do tematu choroby... Nie wiem co teraz panują za wirusy, że dość długo po chorobie utrzymuje się u dziecka kaszel i ciężko go zlikwidować.
W tym roku jak Krzyś tak długo chorował już sama nie wiedziałam co mu podawać.
Postanowiłam sięgnąć do babcinych przepisów i sposobów na kaszel. Krzyś czosnku nie zje, tym bardziej cebuli jednak w postaci słodkiego syropu dość chętnie pił zrobiony przeze mnie syrop.
Ja również gdyż jak wiadomo - w ciąży tylko naturale specyfiki...
Niestety ani mojemu dziecku, ani mnie ten syrop nie pomógł. Ja nabawiłam się jedynie niemiłosiernej zgagi.
Najskuteczniejszy okazał się apteczny syrop na kaszel. I nie potępiam tutaj naturalnych sposobów walki z kaszlem i przeziębieniem. Po prostu z tym, z czym zmagamy się praktycznie od września naturalny syrop nie dał sobie rady.
Po syropie aptecznym zauważyliśmy znaczną poprawę. Kaszel stracił na intensywności, a po dwóch/trzech dniach Krzyś przestał kaszleć... Ja również według lekarza mogłam zastosować ten syrop gdyż ciąża już była na takim etapie, że dziecku nic nie zagrażało. W moim przypadku również okazał się skuteczny.
Toczymy ciężką walkę z wirusami, katarem i kaszlem jednak każdy organizm na to i na leczenie reaguje inaczej.
Pocieszam się jedynie tym, że niebawem zacznie się wiosna i mam nadzieję, że przyjdzie czas, że chociaż przez kilka miesięcy opuści nas ta chorobowa męczarnia...
*Zdjęcie pochodzi z internetu
*Zdjęcie pochodzi z internetu
Moja mała nie choruje... ale do przedszkola nie chodzi. Podejrzewam, że gdy zacznie, to rozpocznie się też bombardowanie zarazkami...
OdpowiedzUsuńMój Krzyś też w ogóle nie chorował. Zaczęło się razem z przedszkolem...
UsuńMój synek też jeszcze nie chodzi do przedszkola, ale widzę jak chorują dzieci koleżanek...
OdpowiedzUsuń